Strony

sobota, 13 lutego 2016

Walentynkowe zamieszanie -czyli MidoTaka (na zamówienie!) dla Akiny Aomine ^^


Jutro Walentynki! ^^ Tak...Etto...
Aiko nie obchodzi Walentynek..;-; A jak jest u was?
W każdym bądź razie, Aiko chciałaby wam życzyć dużo weny i miłości! ^^
Bo w końcu o to w tych całych "Walentynkach" chodzi...;-;
C-Co do tekstu...W-Wstawiam go dziś, ponieważ jutro cały dzień się uczę..:c
Za j-jednym zamachem załatwiony special i-i zamówienie..^^
M-Mam nadzieję, że nie wyszło zbyt...źle..:c
Zapraszam do czytania..*lekki uśmiech*

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


14 lutego, godz. 7:53
Tokio

Pośród panującego na ulicach zgiełku -pomimo wczesnej godziny- krzątał się właśnie ciemnowłosy chłopak. Oczy podkrążone, usta w ciągłej gotowości do kolejnego ziewnięcia, a powieki niemalże sklejone ze sobą. Dłoń co chwilę wędrowała ku górze, aby zakryć rozdziabioną buzię chłopaka. Zmierzał on właśnie do niedawno odremontowanego przedszkola Nagoyashi -w którym od ów dnia miał wznowić pracę. Prawie półroczna przerwa dała mu się nieźle we znaki. Dorywcza praca w pizzerii nie była zbyt obiecująca, a obcowanie z otyłymi wielbicielami fast food'ów i pizzy na grubym cieście wcale nie było przyjemne. Zabawa z energicznymi dzieciakami -bardzo podobnymi do naszego bohatera- sprawiała mu znacznie więcej frajdy.
Już kilka minut po wydostaniu się z dzikiego tłumu dotarł pod bramę tęczowego przybytku.  Uśmiechnął się pod nosem, wchodząc do holu. Przywitał się z panią sekretarz i kilkoma innymi pracownikami których spotkał w drodze do szatni.
-Dobereeeek~! -krzyknął radośnie zauważając niebieskowłosego rówieśnika w różowym fartuszku -jakie to raczą nosić przedszkolanki.
-Dzień dobry -skinął głową z nikłym uśmiechem na ustach. -Dziś się nie spóźniłeś, Takao-kun.
-A widzisz, tak sobie pomyślałem, że jednak brakowało mi tej pracy -zaśmiał się, zakładając rękę za głowę. Włożył swój zacny strój roboczy, po czym schował resztę rzeczy do szafki. Dzień zapowiadał się zwyczajnie, lecz jak to zwykle bywa...nawet tak zapowiadający się dzień, może znaczyć dla niektórych bardzo wiele. Walentynki -święto zakochanych. Dookoła pełno papierowych, kryształowych, a nawet słodkich serduszek, amorków czy bukietów róż. Nie obeszło by się również bez zakochanych młodziaków obściskujących się po kątach. Nie byłoby w tym nic drażniącego gdyby nie fakt,  że większość zdecydowanie zbyt poważnie traktowała to nieoficjalne święto. Tak, to przeszkadzało najbardziej. Ale całkowity brak jakiegokolwiek -chociażby minimalnego- romantycznego gestu również nie działa na ludzi zbyt dobrze. Mogą mówić, że im nie zależy, że to zbyteczny wysiłek, że nie obchodzą walentynek. Jednak...prawdą jest, iż tak naprawdę liczą na cokolwiek. Na kwiaty, na słodycze, na życzenia, na pocałunek -a może i na coś więcej? Takao Kazunari jak najbardziej zaliczał się do grona tych osób. Już od roku spotykał się z przyjacielem z liceum -a mianowicie z Midorimą Shintaro. Sławnym strzelcem z Pokolenia Cudów. Posiadał on niezwykły talent do koszykówki, jednakże...ostatecznie podjął decyzję o studiowaniu, a później i zrobieniu kariery jako lekarz. Kazunari natomiast nabawił się poważnej kontuzji, dlatego też kontynuowanie gry w koszykówkę nie było dla niego możliwe.
-Takao-san, Takao-san! -krzyczała mała różowowłosa dziewczynka w kucykach, ciągnąc opiekuna za nogawkę spodni.
-Co jest, Mari-chan? -spytał uśmiechając się.
-Bo ja zrobiłam czekoladki! To dla pana! -z plecaczka wyjęła różowe pudełeczko w którym zapewne spoczywały pysznie przygotowane przez nią słodkości.
-Ohoho~! Wygląda na to, że jeszcze komuś mogę się spodobać! Dziękuję -przejął czekoladki, po czym mocno przytulił swą małą wychowankę. Ta zaś uradowana reakcją Takao zaśmiała się radośnie. Jakieś kilkanaście minut później Kuroko uciszył wszystkie dzieci -nie wiadomo jak- i poprosił aby zasiadły w kółeczku. Oczywiście posłusznie wykonały polecenie. Niebieskowłosy pracownik przedszkola usiadł na jednym z krzesełek, a jego przyjaciel -Kazunari- zasiadł obok. Obydwoje postanowili wprowadzić wychowanków w ten uroczy nastrój Walentynek.  Małe urwisy były bardzo zainteresowane rozpoczętym tematem. Najwięcej do powiedzenia miały dziewczynki, które co chwilę z rumieńcami na twarzach częstowały chłopców czekoladkami i truflami.
-Kuroko-san, a Ty jak spędzasz Walentynki? -padło pytanie, a Tetsuya nie bardzo wiedział jak na nie odpowiedzieć.
-Kuroko-san jest bardzo zajęty pracą i nie ma czasu na Walentynki -wtrącił się Takao, uśmiechając  porozumiewawczo do niebieskookiego -który ewidentnie był mu bardzo wdzięczny. Nadszedł czas na zabawę, a później i na rozstanie się  z dziećmi.
-Dziękuję Ci za wcześniej, Takao-kun...
-Nie ma sprawy, Tetsu-chan! Wiem jak musiałeś się poczuć -powiedział klepiąc Tetsuyę po ramieniu.
-Cóż...Po tym jak Kagami-kun mnie zdradził nie ma mowy o żadnych Walentynkach...
-Tetsu-chan nie przejmuj się tym! Ta świnia zwyczajnie na Ciebie nie zasługiwała!
-Wiesz, nie bolało by mnie to tak bardzo, gdyby zdradził mnie z kobietą...a-ale on zrobił to z moim przyjacielem...Ja nadal go kocham...-westchnął głośno, opierając się o ścianę budynku.
-Rozumiem co czujesz, ale...Nie. Właściwie nie mam pojęcia jak się czujesz, ale mogę to sobie wyobrazić. I wiesz co? Nie dziwię się, że nadal darzysz go miłością. Jednak przez to cierpisz jeszcze bardziej, a ja nie chcę na to patrzeć. Zobacz... -podszedł do niego i delikatnie uniósł blade kąciki ust w górę. -Od razu lepiej, prawda?
-Takao-kun...-uśmiechnął się słabo, ale oczy zaszły mu łzami. Usta zaczęły drgać, a chwilę później słone krople spłynęły po rumianych od zimna policzkach. Kazunari przytulił go do siebie, aby choć trochę uspokoić przyjaciela. Stali tak dłuższą chwilę, aż w końcu Kuroko otarł łzy i odsunął się od Takao.
-Dziękuję...
-Nie ma za co, no co Ty!
-A...jak u Ciebie? -spytał kiedy ruszyli przed siebie, w stronę centrum.
-W sensie? -zapytał głupkowato.
-Planujesz coś na dziś?
-Shin-chan ma inne poczucie romantyzmu, więc myślę że nie da rady~
-Och...no tak, ale...
-Tak, tak. Mam dla niego prezent~ Mam zamiar dać mu go jak tylko wróci z pracy~! Ale...Tak w sumie to nie zapytałem czy lubi słodycze...
-To Ty nie wiesz..?
-Jakoś nigdy nie zwróciłem na to uwagi...A giri choko to tradycja! No i nie znam nikogo kto nie lubi jeść słodkościiii...
Rozmowa ciągnęła się dalej, lecz nie trwała wiecznie. Każdy z nich ruszył w swoją stronę. Kuroko na przystanek autobusowy, a Takao pieszo do domu. Jego chłopak miał wrócić wcześniej z pacy. Kazunari postanowił jeszcze przygotować romantyczną kolację, z której i tak pewnie nic by nie wyszło. Jednak zawsze można próbować, nie? W końcu Shintaro nie jest bez serca i na pewno zechciałby spędzić ten wieczór ze swoim chłopakiem w romantycznym nastroju.
Około godziny 19:00 wszystko było już gotowe. Wystarczyło poczekać na przybycie Midorimy.
W tym czasie Kazunari postanowił odrobinę odpocząć. Rozsiadł się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Chwycił telefon w dłoń i z uśmiechem na twarzy spostrzegł, iż otrzymał wiadomość od Kuroko.

"Takao-kun...Przepraszam, jeśli Ci przeszkadzam, ale...Potrzebuję pomocy!
Akashi-kun zaprosił mnie dziś na kolację, nie wiem czy powinienem..."

Ciemnowłosy bez chwili wahania z ogromną satysfakcją automatycznie odpisał na sms'a.

"Jasne, że powinieneś! On jeszcze nie wie o tym, że nie jesteś już z Kagamim nie? A i tak Cię zaprosił! Poza tym uganiał się za Tobą jak głupi, na pewno coś z tego wyjdzie!"

"Tak myślisz..? Nie chcę pakować się w nowy związek, ale...Chyba masz rację, pójdę z nim :) Dziękuję!"

Na usta wstąpił jeszcze większy uśmiech, niż miał dotychczas. Ucieszył się, że w życiu jego najlepszego przyjaciela wreszcie zaczęło dziać się coś dobrego.
Wybiła godzina 20:00, a wraz z nią drzwi do mieszkania otworzyły się. Do środka wszedł zielonowłosy lekarz. Zdjął buty, oraz palto. Powolnym krokiem skierował się do pokoju.
-Shin-chaaaaaan!!!! -brunet uwiesił się na szyi poważnego okularnika.
-Bakao! Złaź ze mnie! -fuknął niezadowolony odpychając chłopaka.
-Shin-chan nooo! Co Ty taki jakiś...
-Jaki? Miałem ciężki dzień. Na bloku wynikło niezłe zamieszanie, więc musiałem uczestniczyć w kilkugodzinnej operacji...
-Och...rozumiem. Ale udało się?
-Na szczęście tak.
-W takim razie bardzo się cieszę.
Nastała niezręczna cisza. Niekomfortowa dla jednej przebywającej tam osoby. Dało usłyszeć się miarowy oddech obydwu mężczyzn, a tykanie zegara z każdą chwilą irytowało coraz bardziej. Zielonowłosy, zauważając nakryty stół, zasiadł przy nim i spokojnie nałożył sobie porcję sałatki owocowej. Ciemnowłosy wzdychając w duchu uczynił to samo. Mijały sekundy, potem minuty, dobrze że nie całe godziny...Kazunari -odrobinę już zniecierpliwiony- zaczął stukać palcami o blat stołu.
-Shin-chan, smakuje Ciiii~?
-Nie ma co wybrzydzać.
-No ale smakujeee?
-Sałatka jak sałatka.
-Shin-chan! -krzyknął uderzając rękoma o stół przez co kieliszek z winem przewrócił się, a jego zawartość wylała na biały obrus. -Dlaczego Ty taki jesteś! Choć dziś mógłbyś okazać odrobinę romantyzmu!
-Romantyzmu?
-Dokładnie! -nadął policzki niezadowolony. Tego dnia nie chodziło mu wyłącznie o te pieprzone Walentynki. Ten dzień nie obchodził go by tak bardzo, gdyby nie pewien tyci szczególik -który najwyraźniej umknął jemu partnerowi, a nie powinien.
-Takao, jestem zmęczony. Daj mi spokój z tymi głupotami. Walentynki to jeszcze nie koniec świata.
-Walentynki? Walentynki?! Ty naprawdę myślisz, że chodzi mi o to pieprzone święto nagich aniołków?! Jak na jednego z najlepszych studentów w Japonii jesteś wybitnie tępy! -wrzasnął jeszcze głośniej, po czym z wrogą aurą wokół siebie opuścił pomieszczenie. Otępiały okularnik nie wiedząc jak zareagować siedział nieruchomo, wpatrując się w drzwi -którymi chwilę wcześniej trzasnął Kazunari.  Zamyślił się. Raz, drugi, trzeci...Minęła godzina. W końcu go olśniło.
Uświadamiając sobie o czym zapomniał, uderzył głową w pobliską ścianę.
Chwiejnym krokiem podszedł pod drzwi sypialni.
-Takao, otwórz proszę!
-Debilom wstęp wzbroniony! -odkrzyknął rzucając czymś o wejście. -Ja już nie chcę żyyyyć...
-Nie gadaj głupot! Przepraszam, słyszysz! Przepraszam!
-Nie musiał byś przepraszać, gdybyś pamiętał o naszej rocznicy! Do tego pierwszej..! Kretyn!
-Wybacz mi, Takao...naprawdę mi przykro! Masz rację, jestem kretynem...-chwilę po wypowiedzeniu tych słów, drzwi uchyliły się. Lekko, ale uchyliły.
-Kim jesteś? Głośniej, proszę.
-Jestem kretynem...
-Głośniej? Najlepiej, gdybyś to przeliterował, Shin-chan...
-Nie przeciągaj struny, Bakao!
-Sam jesteś Bakao! Tsunderima! Nie to nie...-drzwi ponownie zamknęły się. Midorima westchnął ciężko.
-Jestem kretynem! K R E T Y N E M! -krzyknął najgłośniej jak tylko potrafił. Poskutkowało to stukaniem -przez sąsiadkę z góry- w podłogę miotłą. "Ciszej tam doktorze! Ludzie chcą spać!" -krzyknęła raz, a donośnie. Na twarz Shina wstąpił ogromny rumieniec, a z sypialni wydobył się nieopanowanym śmiech. Po chwili ucichł, a Takao wychylił głowę z pomieszczenia.
-A sałatka smakowałaaa?
-Smakowała...
-Okiii!! -wybiegł z sypialni trajkocząc radośnie. Z torby leżącej na łóżku wyjął średniej wielkości pudełeczko i przekazał je wybitnemu lekarzowi.
-Takao...dziękuję Ci -nachylił się, aby uzyskać dostęp do twarzy ciemnowłosego. Złączył ich usta w czułym pocałunku. Nie trwał on jednak długo -a przynajmniej ten. Skończyło się w wiadomym miejscu i wiadomo co się tam działo...
Następnego dnia Kazunari jak zwykle udał się do przedszkola. W szatani czekał już na niego Kuroko, niespokojnie przebierając nogami.
-Dobry, Tetsu-chan! -przywitał się i usiadł obok. -Coś się stało prawda? Nie możesz usiedzieć spokojnie w miejscu! Opowiadaj, opowiadaj! -przysunął się do przyjaciela i niczym podekscytowana nastolatka zaczął bawić się jego włosami i ciągnąć za ramię.
-N-No bo...b-bo ten wieczór był cudowny..Naprawdę..! To było takie...zing! -na policzkach gościł rumieniec, a na twarzy uśmiech.
-Zing? Łuhu! Tetsu-chan! Jak to się skończyło, hmmm?
-N-Na kolacji...M-Mówiłem, że nie chcę brnąć dalej...
-Ty coś kręcisz! No mów~ No mnie nie powieeesz?
-Z-Znaczy..bo...On na koniec mnie pocałował...W policzek, ale to było takie..! Takie..!
-Okej, okej! Zrozumiałem -zaśmiał się i obiął przyjaciela ramieniem. -Przemierzając góry i lasy w poszukiwaniu szczęścia, Kuroko Tetsuya zaczął nowe życie, a na jego drodze pojawił się rycerz na białym koniu! Akashi Seijuro dzierżący swe czerwone nożyczki -których nie zawaha się użyć w razie potrzeby! Tak trzymaj chłopie!
-Heh...tak...A jak Tobie minął wieczór?
-Ten kretyn całkowicie zapomniał o naszej rocznicy...No ale skończyło się super!
-Nie wątpię -zachichotał cicho, po czym spojrzał na Takao, który zacierał ręce. -Takao-kun..?
-Jeszcze miesiąc i Shin-chan będzie się musiał odwdzięczyć za wczorajszy wieczór~!
-Pft...-zakrył usta dłońmi, aby nie zaśmiać się zbyt głośno.
-No co? W końcu 14 marca jest howaitode! Będzie musiał się chłopak wysiliiiić~




wtorek, 9 lutego 2016

AkaKuro, rozdział 1


A więc..etto...Taki krótki rozdział, a zarazem dalsza część AkaKuro!
"Szach mat" -nasz tytuł, może odrobinę mylić...
A-Ale to nic..^^
J-Jak już powiedziałam...rozdział jest krótki, a do tego nudny...i nie ma nim jakichś głębszych brnięć w sprawę...Tak myślę...Po prostu rozdział..;-;
J-Jeśli ktoś boi się, że nie da rady przebrnąć przez coś tak nudnego, n-nie musi czytać..;-;
Mam jednak nadzieję, że...nie zawaliłam tego tak bardzo..:c
Następnym razem b-będzie dłużej i ciekawiej..! Przynajmniej...taką mam nadzieję...
Zapraszam do czytania...

 
Już od kilku dni, stare, dębowe drzwi do pokoju strachliwego nastolatka -a także syna jednego z najbardziej znanych ludzi  w Japonii- stały zamknięte, pilnując osoby chowającej się w obszernym pokoju. Cztery ściany stanowiące potężny bunkier odgradzały chłopaka od świata zewnętrznego dając mu minimalne poczucie bezpieczeństwa. Skóra znacznie pobladła, wory pod oczyma powiększyły się. Nie przez brak składników odżywczych, a z powodu nieprzespanych nocy. Pomimo znacznego wyczerpania organizmu Tetsuya zwyczajnie nie potrafił zasnąć. Zamknięcie powiek oznaczało definitywne odpłynięcie na przynajmniej dwa dni, a tego bał się najbardziej. Jego błękitne serduszko obawiało się o każde poczynania ojca bez informowania o tym osoby, której zaaranżowane plany dotyczyły. Krótko rzecz ujmując -nie miał zamiaru do tego dopuścić. Nie oszukując się jednak...nie mógł za wiele.
-Tetsu-kun! Przyniosłam kolację! -rozległ się ciche pukanie do drzwi, którego dźwięk bez trudu dotarł do uszu niebiekowłosego chłopaka. Puste spojrzenie skierowane zostało na wejście. Z bladych ust wydostało się ledwo słyszalne zaproszenie do środka. Dosłownie chwilę później drzwi zostały uchylone. Do pokoju wśliznęła się różowowłosa piękność z dość obszerną aparaturą do oddychania. Spoglądając na Tetsuyę westchnęła głośno, stawiając tacę z jedzeniem na stoliku tuż obok łóżka.
-Dziękuję...
-Nie ma za co, Tetsu-kun -przekrzywiła głowę, próbując rozgryźć ten niedojrzały orzech. Był twardy, ale rozbicie go nie było niemożliwe. Momoi Satsuki była jednym z płatnych zabójców -członkinią Noa no Ichizoku. Szacunkiem obdarzali ją wszyscy, których znała. A także poza nimi znajdowali się ludzie godni poszanowania. Mimo to...Satsuki była jedynie cieniem swej zmarłej matki. Kobiety geniusza, która zabiła już wielu, a i inteligencją przewyższała większość wykształconych lekarzy czy profesorów ideologii. Młodą Momoi zawsze porównywano do jej idealnej rodzicielki. Krytykowano, wyśmiewano, próbowano zrobić z niej kogoś...kim tak naprawdę nie była i być nie chciała. Dlatego właśnie nastolatka tak dobrze rozumiała Tetsuyę. Dlatego tak bardzo ją zaintrygował. Chciała mu pomóc, lecz jak by mogła? Zdawała sobie sprawę z faktu, że ojciec Kuroko -a zarazem jej mistrz- nigdy nie odpuszczał, zawsze dostawał to czego chciał. Bała się, tak samo jak reszta klanu. Do tego ten nowy chłopak z którym tak często ostatnio rozmawiał Taisuke...Bolało ją to, że nie potrafiła zrozumieć o co tak naprawdę z nim chodziło...
-Momoi-san...Możesz już iść...-wydukał spoglądając na zamyśloną Satsuki.
-Ach...Tetsu-kun, mogę o coś zapytać? -różowooka zajęła miejsce na krześle stojącym obok łóżka. Kuroko wpatrywał się w nią dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Po pewnym czasie kiwnął głową na znak zgody, wytężając słuch.
-Tetsu-kun...Jak to jest pomiędzy mistrzem, a Tobą?
-W jakim sensie..?
-Niby jesteś jego synem, jednak...Nie zachowujecie takich relacji...-wbiła skupiony wzrok w niebieskowłosego.
-Ja...Wiem o tym, Momoi-san.
-Mimo to nie odpowiadasz na zadane pytanie...
-Mógłbym odpowiedzieć, gdybym sam znał odpowiedź...-powiedział, chowając głowę pod puchatą, czarną poduszkę. Tymczasem Satsuki opuściła pomieszczenie ze zrezygnowaniem.
Jakiś czas szwendała się bez celu, próbując rozwiązać supeł tworzący się w jej głowie.
W końcu zmęczenie dało o sobie znać, a ciało samo skierowało kroki w stronę zaciemnionego korytarza, na którego końcu znajdował się jej pokój. Przechodząc obok gabinetu Taisuke zatrzymała się na moment. Z pomieszczenia słychać było znajome głosy. Nie było mowy o pomyłce. Dziewczyna podeszła bliżej, najciszej jak potrafiła.  Przez uchylone drzwi była w stanie zobaczyć to i owo.
-Wie pan, że zwlekanie do niczego nie doprowadza?
-Owszem. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale obserwowanie strachu tlącego się w jego oczach jest naprawdę zabawną częścią tej gry. Nie sądzisz? -przywódca zaśmiał się spoglądając na czyjeś zdjęcie.
-Kim właściwie jest dla pana ten chłopak?
-Kim? Człowiekiem. Jak każdy inny śmieć na tej planecie.
Momoi zbaraniała. A więc takie mniemanie ma o Tetsuyi jego własny ojciec? To było nie do pomyślenie, biorąc pod uwagę delikatność i czułość jaką obdarzał swego syna. A może od początku był dla niego kimś obcym?
-W dalszym ciągu masz zamiar nas podsłuchiwać? -zanim dziewczyna zdążyła zareagować, ktoś pociągnął za jej włosy -tym samym zmuszając jej ciało do upadku. Poczuła silne kopnięcie w brzuch co spowodowało natychmiastowe skulenie się. Zacisnęła zęby podnosząc głowę w górę i spoglądając na napastnika.
-Zostaw ją. Momoi, co tu robisz? -Taisuke wydawał się być niewzruszony zaistniałą sytuacją.
-A co pan robi, mistrzu? -zerwała się na równe nogi. Zmarszczyła brwi i zacisnęła pięść.
-Rozmawiam -uśmiechnął się lekko. -Nie sądzisz, że nieładnie jest podsłuchiwać cudze rozmowy? Tym bardziej, że ta ma charakter prywatny.
Różowooka automatycznie odwróciła się i wybiegła z gabinetu. Zrozumiała aluzję nazbyt dobrze.
-Jest jedną z nas. Obiecujący zabójca. Ją zostaw w spokoju.
-Nie interesują mnie kobiety.
-I słusznie. Każda to zwykła dziwka -niebieskowłosy mężczyzna przeniósł wzrok na trzymane w lewej dłoni zdjęcie. Spojrzenie przepełnione pogardą i chęcią mordu...

sobota, 6 lutego 2016

Taki jakby prolog do AkaKuro..;-;

Ano..etto..T-Tak więc...Wiem, że powinnam pisać zamówienia..a-ale..
Ale jakoś nie miałam n-na nie weny..:c
Chciałabym też przeprosić, że nie czytam w-wpisów na blogach..*ukłon*
Aiko jest troszkę chora i-i...jakby..t-tak zgonię wszystko na chorobę..;-; P-Przepraszam..! *ukłon*
Wszystko nadgonię, z-zobaczycie..! Obiecuję..!

Um..t-teraz coś o tym...Pisałam to k-kiedy mi się nudziło..:c
Kiedyś wymyślałam w-wiele historii...
Niedorzeczne, ogólnikowe..;-; Różnie b-bywało...Ale pomyślała, że skoro mam na coś pomysł..
Przepraszam za ten wstęp...Ogólnie przepraszam za całość..*ukłon*

**********************************************************


Miałem sen. Przerażający sen. Dlatego próbowałem Cię objąć. I mimo że Cię tu brak, poszukuję komfortu, który to oferuje -jeszcze tylko raz.  Bądź ze mną, zawsze i wszędzie, by pozbyć się tych przerażających zjaw. Nie chcę Cię stracić, chcę się upewnić, że jesteś i będziesz ze mną. Po to...by móc pewnego dnia zauważyć tę chwilę błędu...Gdybyś tylko poznała mnie od prawdziwej strony, nie zakończylibyśmy tego w taki sposób. Uśmiechnij się, już po wszystkim.

Pamiętam...

Letni, ciepły wieczór. Lato zbliżało się ku końcowi, śpiew ptaków z każdą chwilą przycichał coraz bardziej. Przybierający na sile ciepły wiatr bawił się materiałem szarej marynarki. Szkarłatna krew rozkładała zbruzgane ciało, niczym robactwo w pogrzebowej trumnie -rozrywające duszę nieszczęśnika. Miarowy oddech niesiony przez głuchą ciszę rozchodził się niemym echem po ciemnym zaułku. Odgłos charczenia i ostatnich próśb ofiary stał się kojącą melodią dla moich uszu. Chłód ostrza, zapłakane kasztanowe oczy, rozgrzany chodnik, poranione ciało. Wyszczerzyłem zęby w triumfalny uśmiech, promienie zachodzącego słońca umiarkowanie oświetlały moje przepełnione nienawiścią, a także euforią spojrzenie. 

Coś, do czego od samego początku byłem stworzony...

Błagałaś, płakałaś, próbowałaś przekupić i ponownie uwieść. Cieszyło mnie to, podniecając jeszcze bardziej. Nieopanowany śmiech dotarł do Twych delikatnych błon bębenkowych, podrażniając je. Nóż umiejscowiony za paskiem od spodni opuścił miejsce swego dotychczasowego pobycia, aby chwilę później delikatnie przejechać po półnagim ciele. Od podbrzusza, aż do gardła. Ponawiałem czynność, a za każdym razem ostrze przyciskane było mocniej. Mocniej, mocniej, jeszcze bardziej...
-Zostaw, proszę...Kocham Cię...
-Kochasz? -brew specyficznie uniosłem w górę, szczerząc zęby. Z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem pokręciłem głową z politowaniem. 
-Kochanie...?
-Giń suko -skwitowałem z pogardą na twarzy. Jednym szybkim, płynnym ruchem dokończyłem wcześniejsze poczynania -rozcinając jej brzuch do końca. Wyszarpałem ostrze z obszernej rany, aby po chwili wbić je w gardło blondwłosej piękności. Cóż za urodziwy widok.

Nie żałuję...

******************************************************************************

Niewinne istoty skażone krwią obcych im osób już nigdy nie będą takie same. Okrucieństwo z jakim odbierali życia przechodzić mogło ludzkie pojęcie. Od setek lat, Noa No Ichizoku -jak raczyli się nazywać- wykonywali zlecenia, jakim było mordowanie ludzi. Jednak na śmierć z ich rąk, zasłużyć mogli sobie jedynie Ci najgorsi. Rzekomo. Klan ten nie pociągnął by długo bez dobrego przywódcy, jakim był Kuroko Taisuke.  Czterdziestoletni mężczyzna z charyzmą -doskonały zabójca. Miał on żonę, która podczas porodu niestety zmarła. Jedyną bliską osobą dla Taisuke stał się jego malutki syn -Tetsuya. Obiecał sobie chronić go za wszelką ceną, wychować jak należy, oraz wytrenować na jednego z nich. Na zimnego drania, nie wiedzącego co to strach i empatia.  W piąte urodziny chłopca, Taisuke zabrał go na jedną ze zleconych mu misji. Działo się tak przez następne 10 lat.  Błagalne spojrzenia ofiar skierowane w stronę młodego Kuroko wyryły mu się w pamięci, aż nazbyt dobrze. Pod tak długim czasie jednak...członkom klanu, oraz samemu przywódcy udało się jedynie przyprawić Tetsuyę o hemofobię*.  Mimo tego niekorzystnego obrotu spraw, uparty ojciec postanowił spróbować raz jeszcze. 
-Tato? Wzywałeś mnie..? -u progu wejście pojawił się chłopak z błękitną czuprynką. Niepewnie zerkając na poważnego mężczyznę w fotelu, wszedł do środka pomieszczenia. 
-O, jesteś. Tak, tak siadaj Tetsuya.
-Coś się stało? -spytał, zajmując miejsce na skórzanej sofie.
-Nic szczególnego. 
-Ach...Więc dlaczego? -przekrzywił głowę w bok, odrobinę zbity z tropu. Taisuke powoli wstał ze swego wygodnego tronu, po czym podszedł do obszernej szafy. Wyjął z niej ozdobne pudełko.
-Mam dla Ciebie prezent, Tetsuya -uśmiechnął się przekazując paczkę w ręce syna. 
-Och...Czy dziś jest jakieś święto..?
-Święto? Dlaczego? Czy ojciec nie może dać czegoś od czasu do czasu swojemu dziecku?
-N-Nie to miałem na myśli...To miłe...
-Nie otworzysz?
-Ach, oczywiście...-pokiwał głową i wziął się za rozpakowywanie prezentu. Ozdobny papier wylądował na podłodze w mgnieniu oka. Tetsu przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pudełko, zastanawiając się, czy aby na pewno powinien je otworzyć. Ostatecznie jednak aby nie zrobić przykrości ojcu, zrobił to. 
-Nóż..? 
-Owszem. Dostałem go od Twojego dziadka kiedy miałem 10 lat -Tetsuya niechętnie chwycił przedmiot w dłoń. Oglądając ostrze ze wszystkich stron doznał szoku. Natychmiastowo odrzucił nóż daleko od siebie. Rękę zacisnął na materiale białej koszuli oddychając ciężko. Źrenice jego błękitnych oczu zmniejszyły się ukazując ewidentny strach. 
-...krew..kr..ew..-powtarzał cicho przerażony.
-Tak, krew. Przepraszam Cię, ale nie byłem w stanie tego wyczyścić. Przynajmniej choć część Twego dziadka została z Tobą -zaśmiał się pod nosem, na to błogie wspomnienie. 
Napad młodzieńca minął dopiero po kilkunastu minutach. Serce uspokoiło się, oddech zwolnił. Powieki zostały zamknięte, a zęby zaciśnięte. Samo myślenie o krwi, przyprawiało go o mdłości i zawroty głowy. Bardzo często dochodziło również do takowych napadów lęku.  Wziął głęboki wdech, aby mieć pewność, że na pewno się uspokoił. Nie czekając na to co powie przywódca, Tetsuya opuścił pomieszczenie ze spuszczoną głową. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ojciec za wszelką cenę próbował będzie uczynić swego syna jednym z najlepszych. Jednak...
-To nie moja bajka...
Tymczasem w gabinecie Taisuke...
-Udało się?
-Co to za pytanie młodzieńcze?
-Trafne. Z pańskich opowiadań wynikało, iż nie będzie łatwo.
-Bo nie będzie. -odpowiedział spokojnie, przestawiając kolejną figurę szachową. Rozległo się pukanie do drzwi. Chwilę później uchyliły się, a w ich progu pojawiła się różowowłosa dziewczyna.
-Przepraszam za najście mistrzu -uklękła na jedno kolano, spuszczając głowę. -Tetsu-kun zamknął się w swoim pokoju...Odmawia rozmowy z kimkolwiek i nie chce nic jeść...
-Hah, spokojnie. Nic mu nie będzie. 
-Jesteś pewny mistrzu..? -w odpowiedzi otrzymała skinięcie głową, po czym powolnym krokiem wycofała się do wyjścia.
-Figury rozstawione. Szach mat, Tetsuya.
Szablon wykonała Nessa Daere.